Jak na kino można mówić „multiplex"? Choroba zwyrodnieniowa może się nazywać „multiplex", proszę bardzo. Pojazd eksperymentalny, napędzany siłą mięśni powiek, zgoda. Środek na larwy gnojaka – czemu nie? Ale – na litość boską, nie kino. Kino to ciemna sala, romantyzm i wyobraźnia... A tu multiplex. „Pierwszy raz pocałowałem moją dziewczynę w multiplexie". No, przepraszam, to obrzydliwe.

W holu multiplexu sprzedają coś do jedzenia. Myślisz – świetnie: jeśli ktoś nie zdążył zjeść kolacji... Ale nie, to są specjalne przekąski do multiplexu: popcorn i nachos. Dawniej, jak ktoś najadł się cebuli lub czosnku, wybierał samotny spacer, by nikomu nie chuchać. Teraz odwrotnie, to warunek wstępu do multiplexu.

Szanowni Państwo, przecież popcorn śmierdzi. I to śmierdzi rozlewiście. Nachosy też cuchną, ale trochę inaczej: epicentrum jest wprawdzie nie do wytrzymania, ale na szczęście woń rozchodzi się mniej intensywnie. Ostatecznie jednak na sali wszystkie te smrody mieszają się w jeden wspólny odór. W dodatku gaśnie światło, żeby nie było widać, kto czym wali. I startują reklamy, które się bardzo podobają. Widownia na ogół świetnie je zna, co pomaga w zrozumieniu treści. Wiedzą, kiedy będzie fajne, więc rechocą już przed fajnym, żeby zamanifestować, że są obeznani ze sztuką. Wymieniają uwagi, które momenty były artystycznie najlepsze. Mają swoje gwiazdy: „Ten co doi drażetki, dużo lepsze jaja robił jako parówka...". Krótko mówiąc, mocno siedzą w temacie. Niestety, konsumpcja dóbr kultury nie trwa wiecznie, widz zaczyna się nudzić. Wyciąga więc smartfona i cała widownia świeci ekranami. Być może filmują te reklamy, kto ich wie? Jeszcze na chwilę ożywiają się przy zwiastunach nowości, ale jak rusza film, na który był seans, to już nikogo nie rusza. Przecież widzieli go parę razy na zwiastunie. Więc esemesują, gadają przez telefon, opowiadają kawały albo streszczenia tych reklam, co były przed chwilą, śmieją się, wychodzą po nachosy, bo im się skończyły, ktoś się bije, ktoś zdjął spodnie... Ktoś rzęsiście wymiotuje, bo mu treść żołądka zdominowała treść filmu (albo odwrotnie). Wreszcie włącza się światło i wszyscy wychodzą. Oprócz tych, co nie skończyli jeszcze seksu. Jestem przekonany, że gdyby nie puścili głównego filmu, większości widzów nie zrobiłoby to różnicy.

Kiedy wróciłem do domu, żona rutynowo mnie obwąchała i stwierdziła: „W kinie byłeś?". Nie zgadła. Byłem w multiplexie.